Dwight : to zalezy jaka masz psychike i ile masz lat bo moze sie okazac ze jesli nie bedziesz odpowiadal na zaczepki to zaczna Tobą pomiatac i uzywac Cie jako takiego nieudacznika na posylki
Spróbuję i ja. Tak właściwie to mój pierwszy post tutaj, tak więc chciałbym się z wami wszystkimi szczerze przywitać. Już od dłuższego czasu ciągnęło mnie, aby zacząć pisać na tym forum, jak i na wcześniejszym ( fbb ) które poznałem wcześniej, ale dopiero teraz, jako tako, przełamały się we mnie obawy i wątpliwości. Mam nadzieje iż dodam od siebie choć po części, kilka mniej lub bardziej, choć ciągle, interesujących postów.
Nie miałem nigdy większych problemów przechadzając się po ulicy. Być może z racji tego iż nie jestem konfliktowym człowiekiem, bodaj też z tego iż… sam nie wiem, można to określić pewnym stylem bycia, lecz o tym za chwilę. Brak tej konfliktowości wywodzi się z mojej ogólnej idei światopoglądowej, jaki i tego co przeżyłem w przeszłości. Otóż, wypadek – choć sama nazwa nie brzmi zbyt dramatycznie, przez który nieomal straciłem życie. Przeszedłem plastykę czaszki, która pozostawiła Swój ślad w postaci blizny na głowie w okolicach potylicy. To cienkie tworzywo chirurgiczne dzieli mnie teraz od śmierci… I być może dla tego, gdy poznałem wartość i kruchość życia… staram się unikać wstawiania go na próbę. Jeśli kogoś zainteresuje ta historia, bardzo chętnie ją opowiem, gdyż w zasadzie mam dar przywiązywania się do społeczności, jaką tutaj jest to forum :). Niegdyś metalgearsolid dot pl było właśnie taką społecznością, lecz cóż… wszystko umiera…
A o co chodzi z owym stylem bycia ? Otóż, nazwałem to w taki sposób gdyż nie znalazłem jakiegokolwiek odpowiedniejszego zamiennika. To sposób ruchu, sposób poruszania się, utrzymywania rąk, czy nawet samego spojrzenia. To właściwie taka moja naturalność, choć troszkę chaotyczna. Być może spowodowana tym strachem iż zaraz może wydarzyć się coś złego ? Kolejny wypadek ? Nie jestem w stanie opisać nawet i tego. Wiem jedynie iż zauważyłem to dopiero nie dawno, gdy zapytany czy ćwiczę jakąś sztukę walki, nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Otóż kiedyś ćwiczyłem :)
Zresztą każdy z nas potrafi zauważyć w pewnych ludziach specyficzny styl bycia. Gdy patrzę chociażby na mojego kolegę, który namiętnie gra w kosza, widzę w jaki sposób rusza ramionami, w jaki sposób stawia nogi, czy gdzie przesuwa środek ciężkości. To jest zauważalne, stąd też może i we mnie pozostało na tyle zakorzenione iż również nie uchodzi uwadze osób trzecich. Choć tak naprawdę, wydaje mi się iż nie wyróżniam się raczej niczym, a przynajmniej nigdy wyróżniać się nie staram.
A powracając jeszcze do konfliktowości. Dla mnie honorem samym w sobie jest nie podejmowania walki, tak też z przyczyn dla mnie oczywistych, wolę przeprosić kogoś kto na mnie krzyczy, kto popycha lub obraża, uspokoić i oddalić się, nieżeli stawać przeciw niemu. I często to wyda się śmieszne, ale nawet krzywdząc z początku takich ludzi, a idąc dalej, przepraszając i wyrzekając się tego co zrobiłem, jestem w stanie okiełznać ich rozpieszczone ego. Wybieram się na socjologie tak notabene Choć czasem zdarza się iż przypadek ( osoba ) jest o wiele trudniejszy.
Przepraszam iż pisze tutaj w taki sposób. Nie mam takowego stosunku do ludzi. Nie lekceważę ich czy też gardzę. To takie po prostu dywagacyjne rozważanie :) ( tak dla szpanu – potem mi się odechce i będę pisał normalnie ).
A już od początku, gdy tylko musiałem dojeżdżać do Katowic, wręcz prawie codziennie, zawsze mierzyłem się z nieciekawymi przypadkami. Otóż, sami chyba potraficie sobie wyobrazić przeciętnych żuli, meneli, czy chociażby ludzi uzależnionych dla których jedynym sposobem ukojenia jest zwykła kradzież -> narkotyk w konsekwencji ; dla tych pierwszych pranie po psyku, nie uzasadnione i najlepiej chaotyczne .
I mimo iż zawsze staram się unikać takich sytuacji kiedyś miałem zaszczyt ( a jak ) spotkać się na jednej drodze z owymi panami.
To tylko jeden z wielu:
Szedłem sobie właśnie z Katowickiego empiku do mojej szkoły, dość blisko zresztą, bo zaraz obok. Przechodziłem stroną gdzie urzędują autobusy długiego dystansu ( ja nie mam pojęcia jak się odnieść inaczej – o może, od strony tych wieżowców ), gdzie często przesiadywali sobie panowie różnej maści. Począwszy od ludzi którzy właśnie odpływali, skończywszy na ostentacyjnych „podejdź a Cię za(…)”. Tak więc nadchodziły lekcje angielskiego ( Lion school of English ), więc starałem się dojść względnie szybko. Pogoda już nieco pochmurna, było zimno, to przełom jesieni i zimy, dlatego też około 16:15 było już dość ciemno. Przechodząc obok tej grupki usłyszałem po chwili iż mam się zatrzymać, gdyż muszą ze mną porozmawiać.
Nie musze raczej tłumaczyć iż, uznałem to za wybitnie popularne zaproszenie do zaj(…), więc starałem się ocenić sytuację. Nie pamiętam już ile osób tam było lecz wiem jedynie iż na pewno nawet z kijkiem nie dałbym sobie tu rady, gdyż ludzie Ci wykazywali szczególny wręcz szczękościsk i dziwny wyraz twarzy ( tłumaczyć dalej nie muszę – a nie ma nic groźniejszego niżeli człowiek który zatracił wszelkie zahamowania ). Przy okazji grupę wspierającą posiadali w postaci kilkunastu ludzi ubranych dresowo, a przyczajonych gdzieś poza obrębem tego miejsca. Spojrzałem przed siebie, siedzieli na betonowej konstrukcji, która obejmowała mały trawnik, na którym sadzone były różnorakie drzewa. Owa konstrukcja mierzyła około 60 cm. wysokości, i czułem się wręcz jak gdybym zmierzał na trybuny, czy tez sale rozpraw. Nieciekawa sytuacja ze względu psychologicznego. W dużej grupie, popartej wspólnym celem wytwarza się świadomość roju, która nie dość iż jest chaotyczna, to wspiera się wzajemnie w owej chaotyczności. Wiedziałem już iż rozmowa przebiegnie dość lakonicznie. Podszedłem nękany wciąż potrzebą ucieczki, lecz cóż mogłem zrobić. Czułem się tak jakby sparaliżowany. Zresztą jak może czuć się 16 latek, który mierzy się wzrokiem z kimś o być może 6-8 lat starszym, i ponadto potraktowanym amfetaminą. Właściwie na to wskazywały już żółtawe, lekko zaczerwienione krawędzie ich nozdrzy.
- Słuchaj, masz komórkę ? – spojrzał na mnie pustymi oczyma
Nogi z lekka ugięły się pode mną, a głos powoli stawał się coraz bardziej zdesperowany…
- Chciałbym naprawdę… ale nie stać mnie na nią – i to była prawda.
- Nie ściemniaj – chwila zawahania, rozejrzał się wokoło – ja musze tylko gdzieś zadzwonić.
Pewnie, pomyślałem.
- Ale ja naprawdę nie mam telefonu… - byłem już wystraszony – … naprawdę go nie mam…
- Zaraz Ci wyj(…) jak tego telefonu nie zobaczę.
No, przeszedł do konkretów.
- Zdaje sobie sprawę… ale uwierz ja naprawdę nie mam komórki… naprawdę – głos drżał.
Wiecie może jakie to uczucie, gdy widzisz gdzieś z boku ludzi którzy ledwo stoją na nogach, a inni są wręcz rozrywani przez rosnące chęci pobicia Cię całego, a Ty stojąc tak przed nimi starasz się nie wyglądać głupio ?
- Zostaw dzieciaka – odezwał się jedne z nich, po chwili zwrócił się do mnie – masz jakąś kasę ?
Wyciągnąłem z kieszeni około 4 zł; podszedłem i podałem. W tym momencie jeden z nich złapał mnie za plecak i szarpnął do tyłu. Upadłem, wspierając się rękoma, ale i tak większą rolę odegrał tu plecak.
- I co mam Cię teraz zaj(…)?
- Ale… - urwał
- Mam ?
Kopnął mnie 3 razy w brzuch, co nie było raczej bolesne, więc postarałem się udać iż boli rzeczywiście, i zacząłem kaszleć. Sam nie wiem czemu ale podjudziło go to jeszcze bardziej, i zaczął kopać jeszcze kilka krotnie. Nie bolało prawie w ogóle, choć gdy kopnął mnie w głową wolałem już nie czekać dłużej. Stawałem się jego workiem treningowym więc nie było innego wyjścia jak wstać i postarać się uciec. Niestety nie było to możliwe, gdyż byłem na tyle blisko iż jedynie wycofując się umiejętnie mogłem zdziałać cokolwiek. Wstałem otrzepując się powoli. Jego noga chciała uderzyć mnie w głowę po raz kolejny, na co już nie pozwoliłem i najzwyczajniej w świecie się uchyliłem. Jednocześnie wiedziałem iż podpisałem na siebie wyrok śmierci, gdyż postanowiłem się bronić. Złapałem jego kostkę ślizgając się rękoma po jego bucie, przez chwile zastanawiając się co mogę zrobić ( to działo się naprawdę bardzo szybko ). Pociągnąłem ją do siebie, przewracając go na ziemię i odkręciłem go na brzuch ( zresztą był na tyle przytomny iż starał się upaść na bok – to dość dziwne, wydawało mi się iż będzie bardziej mechaniczny ), stąd też naprawdę mi w tym pomógł. Pociągnąłem go za sobą około 1,5 m, i wtedy był już naprawdę niebezpieczny. To znaczy przypuszczam iż był :). Więc jedyne co przyszło mi do głowy to zgiąć jego kolano, położyć nań swą nogę ( gdy leżał jeszcze na brzuchu ) i przypieprzyć nim zdrowo w betonowe posadzki chodnika.
Wstał i owszem, ale nagle spanikował iż coś jest nie tak. Usiadł na murku i zaczął wrzeszczeć iż coś mu „roz(…)”.
Niestety więcej już mnie w tym momencie nie widział. Pobiegłem jak oszalały do szkoły.
Może to drastyczne, ale wiem iż ten człowiek po prostu nie przestałby kopać… A co najciekawsze – bać tak naprawdę poważnie, zacząłem się dopiero w szkole. Zaczynałem dopiero przeżywać to czego doświadczyłem, i ZDAWAĆ sobie sprawę z tego co zrobiłem. Ech… ale wiem iż odczuwałem lęk, jedynie nie potrafiłem pogodzić tej myśli z chęcią przeżycia a strachem. Stąd też nadszedł on mnie dopiero później… ale był naprawdę wielki. Zrobiło mi się wręcz słabo.
To jednak nie koniec, jednak na więcej nie mam dziś siły. Jeszcze raz, bardzo cieszę się was poznać :). Dobranoc.
Yakubu [Usunięty]
Wysłany: 6 Październik 2005
odin napisał/a:
Dla mnie honorem samym w sobie jest nie podejmowania walki.
Witaj Odin,
Troszkę bym się nie zgodził z tym stwierdzeniem. Ja także jestem za unikaniem wszelkiej walki, ale jej podjęcie nie oznacza według mnie dyshonoru. Chodzi mi o to, że w niektórych przypadkach, mimo starań uniknięcia starcia trzeba zareagować, bowiem dobra wola z jednej strony nie zawsze wystarczy. Tak jak w Twojej historii. Gdybyś nie zaczął się bronić zapewne skończyłbyś jako kaleka albo denat. I w ten sposób o jednego pokojowo nastawionego człowieka byłoby mniej na ziemi. Dlatego czasem przemocy należy przeciwstawić także przemoc. Ludzie, któzy atakują innych dla zabawy/pieniędzy itd to socjopaci, nie odczuwający uczuć wyższych, nie podporządkowujący się normom moralnym i prawnym. Coś takiego jak współczucie, empatia dla nich nie istnieje. Powstrzymać ich może jedynie ich własny strach przed kimś, kogo atakują. A jeśli zawsze będziemy się przed nimi cofać staną się coraz bardziej zuchwali. Nie mówię, żeby zawsze atakować - po prostu w pewnym momencie trzeba sobie wytyczyć granicę. Bo jeśli zawsze my, rozsądnie myślący, będziemy schodzić bandytom z drogi, to wyjdzie na to, że na tej drodze pozostaną sami bandyci, a uczciwi ludzie bedą musieli w życiu iść poboczami. A to nie jest normalne. PS: Ja nigdy nie musiałem użyć w swoim życiu przemocy - i chciałbym, by tak pozostało.
Skoro już ten temat poruszyliśmy... To i ja się dopiszę! :-)
Sam w swoim krótkim życiu musiałem kilka(dziesiąt) razy użyć przemocy. Owszem, chciałbym nie korzystać ze swoich umiejętności poza dojo, ale czasem po prostu inaczej się nie dało.
Nigdy nie prowokowałem bójek, nie zaczepiałem ludzi ani nie robiłem niczego podobnego-i robić nie zamierzam. ALE-jeśli już jakikolwiek osobnik będzie chciał walczyć, to jego wybór i jego ryzyko. Sam nie mam wielkiego wyboru, jako że, mówiąc krótko, dobrym biegaczem nie jestem i pewnie nie zostanę-muszę przyjąć walkę, albo przegrać ją już na początku.
Zawsze daję potencjalnym przeciwnikom możliwość rozważenia jeszcze raz, czy na pewno chcą mnie zaczepić-nawet w przypadku menela, który raczył mi wytknąć Odin. Najczęściej na sam widok dużego, wściekłego faceta w postawie bojowej nawet najbardziej natarczywy menel rezygnuje z bójki-większości wystarczy w ogóle powiedzieć zdecydowane "NIE!", żeby odeszli spokojnie w przeciwną stronę. A te kilka przypadków ludzi, którzy nie zrezygnowali, to już inna sprawa.
Jeśli bowiem ktokolwiek już chce ze mną walczyć, może wiedzieć, że dam z siebie wszystko. Mam przy sobie tonfę? Nieźle, może mi pomóc. Sztylet? Nigdy nie wyciągnę go pierwszy, ale kiedy przeciwnik to zrobi, albo sytuacja będzie beznadziejna-bez chwili wahania. Dzięki Bogu, jeszcze mi się to nie zdarzyło. A że atakuję jako pierwszy? Powiem jeszcze raz-moim skromnym zdaniem każdy, kto nie odejdzie w pokoju po ostrzeżeniu, że nie ulegnę, i tak zaatakuje-ja tylko wyprzedzam jego akcję, najczęściej kończąc walkę szybciej i mniej boleśnie dla obu stron.
Ale-podkreślam jeszcze raz-nigdy, przenigdy nie chciałem i nie chcę być prowokatorem starć. Ja się tylko bronię, korzystając ze swoich umiejętności-chętnie bym tego nie robił, ale życie jest okrutne.
_________________ Strzeżcie się łódzkich medyków!
"Ja nie skamlę, nie, ja pluję w twarz!
Jestem śmieszny Czort, więc śmieję się!"
Ja dzisiaj musiałem się bić w szkole. Mam teraz jakiś guz na głowie Nie groźny, ale boli. No a zastosowanie jednego z chwytów których się uczyłem na Battodo pozwoliło mi na zapobiegnięcie kompletnemu spraniu. Miałem szczęście.
Ja dzisiaj musiałem się bić w szkole. Mam teraz jakiś guz na głowie Nie groźny, ale boli. No a zastosowanie jednego z chwytów których się uczyłem na Battodo pozwoliło mi na zapobiegnięcie kompletnemu spraniu. Miałem szczęście.
To teraz w szkole uczą przetrwania ? ;]
Piszecie, że najlepiej samemu zrobić pierwszy krok jeżeli ktoś nie chce odejść. Może to i dobre, ale stosując to nie macie pewności czy ten ktoś nie zna lepszych chwytów od was i nie zastosuje czegoś innego. Jeżeli będzie lepszy to może was nieźle załatwić a wszystko to na własne żądanie bo ty wy rozpoczynacie walkę.
Jeżeli będzie lepszy to może was nieźle załatwić a wszystko to na własne żądanie bo ty wy rozpoczynacie walkę.
hmm,niby owszem Woju, ale wiesz, jezeli nei mowimy o szkole a naprzyklado ulicy, ze jakis kretyn sie przypaletal, to lepiej takiemu w najgorszej sytuacji dac samemu najpierw w lep i zwiac (eventualnie w krtan, ale w porownaniu do filmow w normalnym swiecie to napastnik moze tego nie przezyc, zwlaszcza jezeli potem uderzymy w mostek, poprostu sie udusi), moj znajomy jeszcze preferuje sposob na wyjecie noza, niby zazwyczaj skutkuje, ale zawsze mozna trafic na kogos takeigo jak ja ktory albo wyjmie wieksza-dwie kosy, albo nic sobie z tego nie zrobi i odrazu tak was zdzieli ze nie zdazycie wstac...
ja jak najbardizej popieram atakowanie jako pierwszy, zwlaszcza jezeli co nieco umiemy...
byq [Usunięty]
Wysłany: 16 Listopad 2005
Ja generalnie mimo wieloletniego stazu w trenowaniu sztuk walki, zawsze gdy mialem okazje do walki unikalem jej najbardziej jak tylko moglem. Jak to powiedzial kiedys Gichin Funakoshi - "karate ni sente nashi" (karate nigdy nie bylo sztuka agresji).
"Trenujcie po to, abyscie byli slabi, zwyciestwo w walce o nieistotne sprawy to glupota... lepszy madry kompromis niz tysiace zwyciestw, uderzyc czlowieka za to, ze jest glupcem - oto dopiero glupota."
Zawsze podczas koniecznej walki odczuwalem strach o to, aby nie uderzyc pzreciwnika za mocno, aby nie zrobic mu krzywdy. Pomimo, ze on nie mial takich obaw, to ja wolalem zachowac sie z rozsadkiem.
Jedno z moich pierwszych starc mialo miejsce w gimnazjum. Ide sobie spokojnie korytarzem, a nagle jakis koles podchodzi do mnie od tylu i przewraca mnie na ziemie, najwiekszym zaskoczeniem bylo dla niego to, ze byl zbyt pewny siebie, ja blyskawicznie wstalem, zaczalem od 3 low kickow i w zasadzie po tym klient byl nie do uzytku, bo nie mogl chodzic. Oczywisie moglem zrobic o wiele wiecej, ale po prostu sie balem o to, ze zrobie mu cos naprawde zlego. Spojrzalem tylko na niego i odszedlem, mimo, ze probowal jeszcze wstac i sie na mnie rzucic. Po prostu go olalem
Pomimo mlodego wieku nauczylem sie, ze podczas kazdej walki najwazniejsze jest myslenie. Jezeli nie mamy nic w glowie, to nasze umiejetnosci sa bezuzyteczne. Zawsze najlepszym sposobem jest rozmowa, lub ucieczka (co wcale nie jest oznaka dyshonoru, ale rozsadku). Ludzie, ktorzy daza do starcia tylko po to, zeby sie popisac np. przed dziwczyna lub kolegami reagujac na kazda, najmniejsza nawet zaczepke agresja, sa zerem. Wielokrotnie spotykalem sie z krytyka kolegow i ich smiechem z powodu mojego braku zainteresowania walka. Przyklad:
Ide z qmplem droga i zaczepia nas 2-3 kolesi, widze, ze kolega patrzy sie na mnie i chce, zebym cos zrobil, a ja, w spokoju porozmawialem z nimi, zalagodzilem sprawe i poszlismy dalej. Nie reagowalem na teksty kumpla w stylu: "co boisz sie ich??", albo "ale jestes miekki". Po prostu wiedzialem, ze przewaga byla po mojej stronie, a taka bezsensowna walka nie ma sensu.
Podsumowujac, chcialbym zachecic wszystkich do takiego wlasnie trybu zycia. Unikajmy bezsensownych starc. Karateke (lub osobe trenujaca inne sztuki walki) powinno rozpoznawac sie po kulturze i szacunku do innych, oraz jak najlepszym i najefektywniejszym zalagodzeniu sprawy.
"Trenujcie po to, abyscie byli slabi, zwyciestwo w walce o nieistotne sprawy to glupota... lepszy madry kompromis niz tysiace zwyciestw, uderzyc czlowieka za to, ze jest glupcem - oto dopiero glupota.
I wlasnie dlatego karateka dostaje po dupie na sparingu z boxerem/MT czy nawet kickboxerem [ktory wcale nie jest full-contant przecierz]
Nie zgodze sie - zaczyna ktos to odrazu lejemy go zwlaszcza jak jest jeszcze mlody to sie moze nauczy [masz pewnosc, ze nastepna osoba, ktora zostanie zaatakowana bedzie w stanie sie obronic ?]
Cytat:
ucieczka (co wcale nie jest oznaka dyshonoru, ale rozsadku
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach